Strona Katolicka Kazka Urbańczyka

Varia

Powrót do strony katolickiej
Powrót do strony głównej
Stopka strony


Odradzanie się antyklerykalizmu. (1995-6)
Ludzie nieochrzczeni i niewierzący (1995-6)
Czy jesteśmy winowajcami? - czyli rachunek sumienia (1995-6)
Akcja Katolicka - remedium na wszystko? (1996-8)
Dezintegracja wspólnot (1996-8)
Świadectwo, radość (1996)
Dekalog (1996)
Praca zawodowa (1996)
Młodzi w Kościele (1995-6)
Katolickie mass media (1995-8)

Odradzanie się antyklerykalizmu.

Jednym z celów "komuny" było zredukowanie Kościoła do roli folkloru. Wstępem do tego były usiłowania wyeliminowania Kościoła z życia publicznego, w pierwszym rzędzie zaś z wpływu na życie polityczne. W niektórych krajach się to udało, w Polsce masowość katolicyzmu, wsparcie zagranicznych Kościołów, pojawiające się w państwie trudności ekonomiczne stanęły na przeszkodzie. I wręcz przeciwnie, Kościół okresami zyskiwał na znaczeniu, pod jego skrzydła garnęli się wszyscy oponenci rządzącej partii.

Jednym ze skutków walki z Kościołem jest brak katolickiej opinii publicznej. W imieniu Kościoła wypowiadał się prymas, episkopat lub grupa nielicznych świeckich działaczy. Wyszarpywali oni władzy i bronili przed nią kolejnych pozycji.

Od roku 1989 Kościół w Polsce zaczął odzyskiwać utracone znaczenie. Religia powróciła do szkół, księża dokonują poświęceń publicznych lokali, organizowane są urzędowe nabożeństwa okolicznościowe, jest możliwość odzyskania zabranych w przeszłości obiektów. Odbywało się to jednak nieraz w nienajlepszym stylu, który określono, jako triumfalizm roszczeniowy. Sugerowało to fałszywy obraz Kościoła, żądnego władzy i bogactw.

Zaczęły się pojawiać liczne partie polityczne, określające siebie jako katolickie, i przyznające sobie prawo przemawiania w imieniu wszystkich polskich katolików. Nieraz jednak swą praktyką zaprzeczały werbalnie głoszonym wartościom. Jest rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd... nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, hulanki i tym podobne... Owocem zaś Ducha jest miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, łagodność, opanowanie. (por. Ga 5,19-23). Która z powyższych charakterystyk lepiej opisuje "partie chrześcijańskie"?

Partie sztandarowo-katolickie nie przynoszą chluby kościołowi. W głośne afery gospodarcze bywają zamieszani działacze tych partii. Szeregu działaczom ZChN "opinia publiczna" zarzuca ulokowanie się na lukratywnych posadach po okresie współsprawowania władzy, sugerując, że ich troska o chrześcijańskie wartości była jedynie drogą do zbicia majątku. Tym też objaśnia się rozbicie w tzw. obozie prawicy.

Grzechem, który nabrał ostatnio szczególnie powszechnego charakteru, jest kłamstwo. Publicznie mówione i przez media zwielokrotnione. W ramach walki politycznej i nawet poza nią stosuje się kłamstwa i pomówienia. Rodzi się z tego wielkie spustoszenie. O ile zdrada małżeńska zamyka się w gronie dwóch-trzech osób, o tyle kłamstwo publiczne oddziaływuje na tysiące.

Ale nawet nie uciekając się do kłamstwa - popełnia się grzech obmowy. Powszechne się stało mówienie źle o innych, przypisywanie najgorszych intencji, odsądzanie od czci i wiary - i nikt już nawet nie nazywa tego grzechem, Kościół tego nie piętnuje. Co gorsza, z przykrością to trzeba stwierdzić, tego grzechu pełne bywają niektóre media katolickie, popierane przez Kościół. I robią to jedni katolicy względem innych katolików. Nawet księża potrafią jedni na drugich rzucać oskarżenia, wobec zgorszonych wiernych. I trudno się dziwić, że wierni niezbyt chcą kierować się naukami Kościoła i że słychać głosy, iż Kościół w Polsce stoi na skraju rozłamu.

W czasie, gdy mass media pełne są agresji, gdy walka polityczna pełna jest agresji, nie jest dopuszczalne by w mediach uważających się za katolickie i pobożne obecna była agresja. Lepiej już by tych mediów w ogóle nie było. Kto bawić chce się w Cycerona ma dość innych łamów czy rozgłośni. Należy uwrażliwiać na te sprawy asystentów kościelnych.

Niewiele rzeczy jest tak gorszących, jak to gdy jeden duchowny, poróżniony z drugim o drugorzędne kwestie teologiczne, mobilizuje przeciw niemu opinię wiernych lub stara się jego aktywności duszpasterskiej przypisać niskie pobudki. Takie sprawy powinni załatwiać wobec biskupa.

Wszechobecnej brutalności, agresji i nienawiści musimy przeciwstawić miłość. Musi ona z nas wyprzeć wszystko co się jej sprzeciwia, musimy z nią docierać do tych, co są jej pozbawieni. Czy zdobędziemy się na to?

W efekcie, w wielu środowiskach ożył, zdawało się wygasły w latach PRL-u, antyklerykalizm, także w wojującej postaci, trafiający do szerokich mas katolików niepraktykujących. Tracą oni zaufanie do Kościoła i wszelkich ugrupowań politycznych z nim związanych, oddają w wyborach głosy na partie postkomunistyczne, lub w najlepszym razie nie głosują w ogóle.

Oto na naszych oczach powstaje i poszerza się grupa rodaków, dla których Kościół oznacza zachłanność, chęć władzy i nienawiść do "nieprawomyślnych". Czy nie ma w tym naszej winy?

Zarzuca się Kościołowi, że miesza się do polityki, w mass mediach pojawiają się liczne oskarżenia Kościoła o dążenia do stworzenia w Polsce fundamentalistycznego państwa wyznaniowego. Część mediów kościelnych odpowiada na to agresją. Obie strony (kościelna i antyklerykalna) mnożą wzajemne oskarżenia i rachunki ponoszonych krzywd i prześladowań.

Brak zaufania do instytucjonalnego Kościoła ma jeszcze jedno źródło. Mówi się, że wszyscy wierni stanowią Kościół, nie tylko duchowieństwo. Mówi się, że kapłaństwo hierarchiczne to kapłaństwo służebne. Dla wielu wiernych powyższe stwierdzenia są jedynie wyrazem obłudy, sprzecznym z codzienną praktyką w Kościele. Kapłani czują się powołani do rządzenia a od wiernych wymagają ślepego posłuchu, bez jakiejkolwiek dyskusji. Większość świeckich ma poczucie, że w Kościele się nie liczą. Ich głos nie dochodzi do hierarchii, nikt się nie interesuje nawet ich zdaniem.

Biskupi lub partie katolickie lubią wypowiadać się w imieniu wszystkich katolików, stanowiących 90% społeczeństwa. Nie słychać jednak, by badano opinię owego ogółu katolików. Rzadko proboszczowie zwracają się o opinię w jakiejś sprawie do Parafialnych Rad Duszpasterskich, jeśli zaś biskupi zwracają się do Diecezjalnych Rad, jest to dobrze otoczone dyskrecją. Czy owe ciała nie służą fikcji? czy ich działalność w dużej mierze nie jest pozorowana?

Początek strony


Ludzie nieochrzczeni i niewierzący

Ogromna większość Polaków to ludzie ochrzczeni, deklarujący się jako katolicy. Wprawdzie w ostatnich latach liczba nieochrzczonych się powiększa, wciąż są jednak stosunkowo nieliczni.

Z tak wielkiego odsetka zdeklarowanych katolików, jedynie część prowadzi życie według Ducha a nie według ciała. Wydaje się, że pomimo przyjęcia chrztu, duża część wiernych żyje, jak dawni Żydzi, w niewoli Prawa, pod władzą grzechu. Znają wprawdzie przykazania, lecz nie korzystają z łaski koniecznej do ich wypełniania. O własnych siłach nie są w stanie żyć w zgodzie z przykazaniami, stają się więc one dla nich nieznośnym ciężarem.

Spora grupa ochrzczonych uległa jeszcze silniejszej dechrystianizacji, porzucając praktyki religijne, praktycznie wracając do życia na sposób pogański, z wieloma konsekwencjami, jakie opisał św. Paweł apostoł (Rzym 1,18-32 ...znikczemnieli w swych myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce... ...A ponieważ nie uznali za słuszne zachować prawdziwe poznanie Boga, wydał ich Bóg na pastwę na nic niezdatnego rozumu, tak że czynili to, co się nie godzi... ...Oni to , mimo że dobrze znają wyrok Boży, iż ci, którzy się takich czynów dopuszczają, winni są śmierci, nie tylko je popełniają, ale nadto chwalą tych, którzy to czynią).

Liczni ludzie, deklarując wiarę w Boga a odrzucając przykazania, powołują się na Bożą Miłość. Ich zdaniem Bóg, kochający człowieka, powinien człowiekowi we wszystkim pobłażać. Ich zdaniem to kapłani wymyślili grzech, by mieć władzę nad ludźmi.

Zanik poczucia grzechu to syndrom dzisiejszych czasów. Należy budzić w ludziach poczucie grzechu. Nie znaczy to jednak, że Kościół powinien straszyć ludzi grzechem. Nauczanie Kościoła o grzechu powinno być nauczaniem o Miłości, ukazywaniem dobra i dopiero uświadamianiem grzechu, poprzez kontrast do dobra. Nie można jedynie grzmieć i potępiać, od takiego nauczania człowiek się odwraca.

Rozbudzanie poczucia grzeszności i poczucia winy może wywołać w człowieku pesymizm, jeżeli będzie to robione bez miłości ze strony tego budzącego. Grzesznikowi jest potrzebne zrozumienie, miłość, akceptacja, ale nie może to oznaczać uwolnienia od winy, od poczucia grzechu. Akceptacja drugiego człowieka musi być akceptacją dobra obecnego w nim, czasem tylko dobra potencjalnego, które może się rozwinąć, gdy się odwróci od tkwiącego w nim zła.

Stawia to jednak wysokie wymagania duszpasterzom i katolikom praktykującym.

Przewodnictwo Kościoła jest w materii kształtowaniu sumień albo górnolotne, albo aprioryczne. Przykłady świętych tak dalekie od prawdy i realiów dzisiejszego życia, że nie oddziaływują.

Nie osiągniemy niczego, gdy z cierpiętniczą miną potępiamy grzeszników, jakbyśmy w skrytości im zazdrościli grzesznego życia. Najczęściej zresztą, ci na których się grzmi nie słyszą tego grzmienia. Potępiany grzech nie dotyczy tych, co są obecni.

Praca duszpasterska Kościoła musi być kierowana na dwie strony:

Inne powinno być duszpasterstwo ludzi na pewnym etapie rozwoju duchowego, inne analfabetów religijnych.

Słuszny jest postulat, by w miarę możliwości, jeden z biskupów w diecezji był skierowany wyłącznie do zajmowania się niepraktykującymi, niewierzącymi. I w wielu parafiach przydaliby się osobni wikarzy tylko do pracy wśród niewierzących. Trzeba odkrywać nowe drogi, którymi tych ludzi należy ewangelizować. Nie można bez końca powielać starych schematów, i to bez przekonania.

Początek strony

Czy jesteśmy winowajcami? - czyli rachunek sumienia

Narzekaniom i oskarżeniom rzucanym pod adresem innych rzadko towarzyszy gotowość uznania własnej winy. Często próbuje się usprawiedliwiać własne grzechy, przerzucając odpowiedzialność na innych. Zawsze są winni "oni" względem "nas", "my" nigdy.

Nie mamy żadnych win względem Niemców, czy Rosjan, tylko oni względem nas. Nie my ponosimy winę, że dla Żydów Chrystus, krzyż i Kościół, oznaczają nienawiść, prześladowanie, pogardę i pogromy. Nie ma w Polsce antysemityzmu, to tylko "wymysł niewdzięcznych Żydów, spiskujących przeciw Polsce".

Nie widać w Kościołach, jak przed paru laty, skarbonek na Fundusz ratowania nienarodzonych. Kościół nie musi już o to ratowanie zabiegać, po co, wszak zabiega o to ustawa. Troszczymy się więc o ustawę, nie o zagrożone życie nienarodzonych. I jeśli sejm zmieni tę ustawę, nie będzie w tym naszej winy, ale "Żydów, liberałów i w ogóle wrogów Kościoła".

 

Naszym celem nie ma być zdemaskowanie, osądzenie i potępienie naszych adwersarzy. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni, nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni. Naszym celem ma być ich nawrócenie.

Nie możemy więc oponentów zakrzykiwać. Musimy więc umieć ich słuchać, starać się zrozumieć ich argumentację, wspólnie szukać błędów i przekonywać do naszych racji. Bez tego, nawet szlachetna w intencjach ustawa antyaborcyjna okaże się rozwiązaniem sprawy przez "siłę prawa", a więc "niepełna, krótkotrwała a w ostateczności daremna i nieskuteczna - i nawet przynosząca odwrotny skutek". (por. Reconciliatio et paenitentia 16)

Zbyt mało Kościół działa, nad likwidacją przyczyn aborcji. Dlaczego nie inicjuje takich akcji, jak np. akcja Gazety Wyborczej Rodzić po ludzku? A co z opieką nad rodzinami wielodzietnymi w trudnych warunkach materialnych? Prasa pełna jest apeli o pomoc, dlaczego tych apeli nie słychać w parafiach? Czy działalność sekcji charytatywnych nie jest zbyt pasywna.

Musimy wciąż w rachunku sumienia zadawać sobie pytanie: Czy nie walczymy o prawdę stosując metody nacechowane nietolerancją, pogardą, wrogością? Czy nie przyzwalamy na posługiwanie się takimi metodami w obronie prawdy? Czy rzeczywiście jest w nas obecna miłość względem nieprzyjaciół i czy dla tych nieprzyjaciół jest ona dostrzegalna?

Początek strony

Akcja Katolicka - remedium na wszystko?

Akcja Katolicka ma się stać, wg wielu wypowiedzi, remedium na wiele niedomagań życia społecznego w Kościele. Mimo paru listów pasterskich, mimo że już Akcja powstała i działa, wciąż zbyt mało wiadomo, czym ta Akcja właściwie ma być.

Jedni w niej widzą organizację, poprzez którą Kościół będzie wpływał na politykę, inni zcentralizowaną władzę ("czapkę") nad ruchami kościelnymi, które zaczynają się "wymykać spod kontroli", jeszcze inni mówią, że Akcja będzie narzędziem reewangelizacji, albo posłuży lepszej integracji duchowieństwa ze świeckimi.

Polityka?

Albo Akcja Katolicka będzie organizacją kościelną, albo polityczną. Jako organizacja kościelna Akcja Katolicka nie może bezpośrednio się zajmować polityką, bo Kościół nie jest organizacją polityczną. Zaś gdyby stała się partią polityczną, to jej powiązanie z hierarchią przyniesie tylko szkodę Kościołowi. Mieszanie tego co cesarskie z tym co boże, jak dotąd wychodziło Kościołowi na szkodę. Opus Dei nie startuje w wyborach, jako partia. Używanie szyldu Kościoła w celach politycznych, moim zdaniem graniczy ze świętokradztwem, posłużeniem się Bogiem do rzeczy czczych. Nie mieszaj Boga do swoich interesów politycznych, nawet jeśli je uważasz za święte.

Akcja Katolicka mogłaby zato wspierać polityczną działalność katolików, stanowiąc dlań zaplecze:

Gdyby zaś Akcja Katolicka miała się stać drugim wydaniem Wyborczej Akcji Katolickiej z wyborów 1991, to lepiej by w Polsce nigdy nie powstała, bez względu na pragnienie ojca świętego. Już i tak u zbyt wielu wierzących zestawienie Akcja Katolicka budzi skojarzenia zdecydowanie negatywne i nie łatwo będzie to zmienić. (Ludzie ambitni, powyżej swych kompetencji, żądni władzy, podejrzliwi, aroganccy, bez zrozumienia dla innych za to pełni pogardy dla inaczej myślących i nienawiści dla współwyznawców działających poza ich gronem).

Złudzeniem zresztą jest, że można silną grupą stanąć do wyborów, wygrać je i zaprowadzić sprawiedliwe prawa. To utopia, marzenie ściętej głowy, na coś takiego szkoda czasu. Naiwnością jest sądzić, że wystarczy by Sejm w Polsce wydał prawo: nie wolno grzeszyć i zaraz wszyscy Polacy staną się świętymi. Zmiana sytuacji czy to siłą prawa, czy prawem siły okazuje się niepełna, krótkotrwała a w ostateczności daremna i nieskuteczna - i nawet przynosząca odwrotny skutek - jeśli nie towarzyszy jej nawrócenie osób bezpośrednio czy pośrednio za tę sytuację odpowiedzialnych (Adhortacja Apostolska Reconciliatio et paenitentia 16).

Potrzebna jest natomiast katolicka opinia społeczna. Ktoś, kto mógłby zabrać głos nie z pozycji duchowieństwa sprawującego rząd dusz, ani też z pozycji partii walczącej o zdobycie władzy w państwie. Może tę rolę mogła by spełnić Akcja Katolicka?

Brak jest prawdziwych elit katolickich działaczy politycznych. Nie można działać nieodpowiedzialnie, niekompetentnie, bez przygotowania. Potrzeba kilku ośrodków, które by kształtowały ludzi do życia politycznego. Skąd wynosiliby dobre wykształcenie i uformowanie moralne.

Ale większą rolę Akcji Katolickiej widzę poza polityką. Nawracanie. Nowa ewangelizacja. Aktywne apostolstwo świeckich. Bo jak na razie, Kościół w Polsce jest ciężko chory. Kościół, czyli lub boży, ogół wiernych, który potrafi, wbrew swemu episkopatowi, być przeciw konkordatowi a za aborcją. Nie można łatać zaniedbań pracy duszpasterskiej aktami prawnymi władzy świeckiej.

Co jednak robić, aby

Kto się czuje dzieckiem Bożym, ma zaplecze w Bożej miłości. Jest gotów na męczeństwo. Nie idzie mu o sukces doczesny, godzi się na jego brak, może nawet na cierpienie, męczeństwo.

A więc, kiedy wszystko dobrze idzie, gdy brak sprzeciwu i cierpienia - pora sprawdzić, czy się nie schodzi na złe drogi.

Trzeba być gotowym na krytykę. I nie odpowiadać atakiem na atak. Agresja rodzi się z poczucia zagrożenia. Lęk sprzeciwia się miłości. Przeciwieństwem miłości bardziej niż nienawiść jest strach. Ale także jest nim pogarda.

Początek strony

Dezintegracja wspólnot

Kościół powinien być wielką rodziną. Tymczasem wierni są anonimowi w swych kościołach. Wspólnota parafialna rzadko jest wspólnotą, częściej zbieraniną ludzi sobie wzajemnie obcych lub nawet nastawionych do siebie wrogo. To, że wspólnoty parafialne są martwe jest też przyczyną szerzenia się wielu patologii społecznych.

Tymczasem w kazaniach i prasie kościelnej raz po raz pojawia się termin wspólnota. Brak zaś istnienia rzeczywistej wspólnoty, pokrywa się stwierdzeniem, że istnieje w każdym razie wspólnota nadprzyrodzona, wspólnota eucharystyczna. Jeśli jednak ta rzeczywistość nadprzyrodzona pozbawiona jest jakiegokolwiek ziemskiego, widzialnego odpowiednika, musi budzić podejrzenie, że służy jedynie maskowaniu hipokryzji. Bo padnie pytanie: jaka jest różnica między wspólnotą a wspólnotą eucharystyczną? i odpowiedź: taka sama, jak między krzesłem a krzesłem elektrycznym (kiedyś to stosowało się do różnicy między demokracją a demokracją socjalistyczną).

Rozumienie Eucharystii nie może się ograniczać do "osobistego" spotkania z Chrystusem, z pominięciem aspektu wspólnotowego i świątecznego.

Ludziom dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebne jest oparcie we wspólnocie. Aby jednak dziś stworzyć z grupy dorosłych wspólnotę nie wystarczy ich zebrać. Samo zejście się na mszę świętą nie stworzy wspólnoty. Konieczne są też spotkania pozaliturgiczne, inicjatywy integrujące parafię, parafiady itp. Wszystko, co może ludzi przyciągnąć, zbliżyć do siebie, zachęcić do włączenia się. Trzeba stosować pewne psycho- lub socjotechniki, nie w tym celu, by nad ludźmi zapanować, lecz by pomóc im się na siebie otworzyć, by przestali się siebie bać, by umieli sobie zaufać.

Najlepsze wzory wartości otrzymuje się w rodzinie. Sumienie, jeśli ma być dobrze ukształtowane, to w miłości i akceptacji. Trudno rodzinę w tej roli zastąpić. Komu zabrakło przykładu w rodzinie, skąd ma go mieć? Jak wobec tego budzić sumienia u tych, co nie zetknęli się z żadnymi wzorcami pozytywnymi? W młodzieży zdemoralizowanej czyli okaleczonej przez zły przykład rodziny i środowiska? Wydaje się, że nie mają najmniejszej szansy na normalne życie w społeczeństwie. Dla Boga nie ma jednak nic niemożliwego. Kto im da poznać miłość?

Jest prawdą, że nie może kochać Boga, którego nie widzi, ten, kto nie kocha brata, którego widzi. Ale jest też i odwrotnie: trudno wierzyć w kochającego Boga, którego nie widzi, temu, kto nie ma przy sobie kochającego brata, którego widzi.

Dlatego tak potrzebna jest żywa miłością wspólnota parafialna. Bardzo pozytywną rolę odgrywa wiele nowych ruchów kościelnych, ich oddziaływanie jest jednak z różnych przyczyn ograniczone. Nie każdemu musi odpowiadać akurat taki określony typ duchowości.

Fikcją są również dekanalne czy diecezjalne wspólnoty kapłańskie. Wielu księży samotnie się boryka z problemami własnymi i duszpasterskimi, nie ma się komu zwierzyć ani kogo poradzić. Dezintegracja wspólnoty parafialnej uderza nie tylko w świeckich, ale nieraz jeszcze bardziej w księży.

Nie chcę tu powiedzieć, że nie dostrzegam tego wszystkiego, co już się dzieje. Wielkiego wysiłku proboszczów we wielu parafiach. Oby było to tą odrobiną kwasu, która całe ciasto zakwasi. Działają też liczne ruchy kościelne, nowe i dawne, bractwa, trzecie zakony. Rodziny Radia Maryja potrafią objąć wielu z tych, do których inne propozycje nie docierają. Wszystko to jednak nie zastąpi żywych parafii.

Początek strony

Świadectwo, radość

Samym gadaniem nikogo się nie nawróci. Potrzebny jest wzór, przykład, potrzebny jest kontakt z prawym człowiekiem.

Większość ochrzczonych o Bożej Miłości wie jedynie teoretycznie. A to jest punkt najważniejszy. Człowiek doznając miłości przeżywa istną wewnętrzną rewolucję i staje się gotów na wiele. Jak ludziom stworzyć sposobność, by doznali Bożej miłości, jak im to ułatwić?

Czy możemy, czy umiemy sobą świadczyć, że zetknęliśmy się z Bożą miłością? Czy jesteśmy kochający, dobrzy i szczęśliwi. Czy ukazujemy radosną promienną twarz, przez którą Bóg promieniuje? Dlaczego tak rzadko spotyka się promiennych księży?

Dzieje się tak w większości Ruchów kościelnych. Jak ich doświadczenie upowszechnić?

Potrzebna jest nam gotowość do świadczenia o Bożej Miłości w swoim środowisku i zrozumiałym językiem. Nie napuszonym, uroczystym, czy archaicznym, dostojnym i oderwanym. od życia. A nasze świadectwo musi być życiem poparte. Słowa uczą - przykłady pociągają.

Musimy być pełni radości. Kto się nie umie cieszyć - wymaga nawrócenia.

Zanikła u nas zdolność do radosnego świętowania, żywiołowego wyrażania radości. Nasze świętowanie jest zbyt wymuszone i na komendę. Dotyczy to zarówno liturgii, paraliturgii, jak i czasu wolnego. Czy entuzjazm nasz będziemy wyładowywać jedynie agresją na stadionach sportowych lub koncertach rockowych? Czy ta agresja nie jest skutkiem braku entuzjastycznego świętowania?

Gdzie mamy przyprowadzić nawróconego, jaki Kościół mu ukazać? Jaką wspólnotę wierzących? Trzeba się radować, że brat, co był umarły, znów ożył; zaginął, a odnalazł się. Kto ma się radować z jego nawrócenia? Czy pozostają tylko aniołowie w niebie?

Początek strony

Dekalog

Ostatnio w nauczaniu swoim Kościół często przypomina o dekalogu. Trzeba jednak równocześnie podkreślać, że etyka chrześcijańska nie jest etyką dekalogu, etyką nakazów i zakazów. To etyka wzorca, mamy naśladować Chrystusa. Kazanie na górze nawiązuje do dekalogu, ale go zarazem przekracza. Chrześcijanin nie ma żyć w strachu przed przekroczeniem przykazań, ma żyć w wolności dzieci bożych. Która to wolność nie ma polegać na folgowaniu popędom ciała, ale na życiu według ducha i stąd wynika zachowywanie przykazań. Trzeba się nam nawrócić od przykazań ku wyborowi Boga.

Dekalog jest sprawą ważną. Ale przeakcentowanie go, kosztem życia według ducha, prowadzi wiernych pod niewolę Prawa, spod góry Syjon pod Synaj. Św. Paweł nie na darmo przestrzegał, że Prawo (wiec i dekalog) stało się zgubą żydów. Trzeba się nam nawrócić od przykazań ku wyborowi Boga.

Początek strony

Praca zawodowa

Mamy prawo domagać się godziwej zapłaty za wykonywaną pracę, ale jej brak nie zwalnia nas od sumiennego wykonania pracy. Pracować mamy bez względu na zapłatę, jak nie dla ludzi a dla Boga. Niewolnicy, ze czcią i bojaźnią w prostocie serca bądźcie posłuszni waszym doczesnym panom jak Chrystusowi, nie służąc tylko dla oka, by ludziom się podobać, lecz jako niewolnicy Chrystusa, którzy z duszy pełnią wolę Bożą. Z ochotą służcie, jak gdybyście służyli Panu, a nie ludziom... Ef 6,5-7.

Oddajcie każdemu to, co się mu należy: komu podatek - podatek, komu cło - cło, komu uległość - uległość, komu cześć - cześć. Rz 13,7.

Aby nie zagubić się w nienormalnościach życia zawodowego, konieczne jest rozwinięte życie wewnętrzne, oparte na modlitwie. Jak na nią znaleźć czas? Dobrym oparciem są ruchy i wspólnoty kościelne, większość z nich na tyle jednak angażuje czas swym uczestnikom, że dla ludzi aktywnych zawodowo są one niedostępne.

Pora spotkań, jak zresztą i pora wielu nabożeństw kościelnych eliminuje z uczestnictwa wielu ludzi obarczonych licznymi obowiązkami zawodowymi i rodzinnymi. Nieraz ma się wrażenie, że nie nabożeństwa są dla ludzi a ludzie dla nabożeństw.

Kościół nie może zmienić prawodawstwa i przepisów, ani ogólnej sytuacji gospodarczej. Może jednak wpłynąć na nastawienia ludzi do wykonywanego zawodu. Zbyt mało uwagi katecheci i duszpasterze przywiązują do kształtowania postaw wobec pracy. Zbyt mało słyszy się, że żadnej pracy wstydzić się nie trzeba, że każda praca, dobrze wykonana jest cenna. Od nas zależy, czy praca będzie krzyżem i ciężarem, czy szczęściem współdziałania ze Stwórcą.

Początek strony

Młodzi w Kościele

Wielu księży zdziwieniem stwierdza: jak mało dzieci i młodzieży przychodzi do kościoła. Gdzie oni są? Powszechnie w parafiach młodzież traktowana jest jak przedmiot wysiłków duszpasterskich, nie pyta się ich o zdanie, ani się ich nie słucha, nie bada się ich potrzeb, wie się z góry najlepiej wszystko za nich. Podobnie zresztą traktuje się i ogół wiernych.

Jest co prawda wielu charyzmatycznych kapłanów, przyciągających młodzież, tworzących wiele dobrego, są jednak zbyt nieliczni, jak rodzynki w cieście.

Jan Paweł II, Christifideles laici:

Jan Paweł II Przekroczyć próg nadziei:

Jan Paweł II Do młodych całego świata

Czy duszpasterze, tak jak papież, mogą powiedzieć, że ważniejsze jest to co młodzi im mają do powiedzenia, niż to co sami mogą powiedzieć młodym? Na ile starają się pozyskać zaufanie młodych? Na ile gotowi są do dialogu?

Młodzi, pełni świeżości, energii, mniej obciążeni obowiązkami rodzinnymi, stąd i bardziej dyspozycyjni uczestniczą w wielu pracach Kościoła. Na ile czują się, i na ile są traktowani, jako partnerzy duszpasterzy, na ile jako ślepi wykonawcy poleceń?

Młodzi pragną współdecydować, choćby w tych sprawach, które dotyczą ich samych. W jakim stopniu liczą się z tym duszpasterze? Słychać często, jak księża dziwią się, że młodzież bojkotuje nabożeństwa organizowane "specjalnie dla niej", czy jednak pytali młodych, czy takiego nabożeństwa pragną? czy konsultowali z nimi jego termin? czy proponowali im współudział w przygotowaniu liturgii?

Charakterystyczne, jak tłumne są spotkania Taizé'oweskie! Dlaczego parafie nie potrafią stąd brać przykładu, dla codziennej pracy z młodzieżą?

Czy deklaracje, że młodzież nie jest przedmiotem pracy duszpasterskiej a podmiotem, znajdują pokrycie w katechizacji szkolnej? Czy jest ona pomocą w wypracowaniu przez młodych własnej religijności, czy też jest ona indoktrynacją, którą po ukończeniu szkoły młodzież zrzuca, jak za ciasny garnitur?

Młodzież często słyszy, że jest nadzieją i przyszłością narodu, Kościoła, świata, jednak z tych słów najczęściej niewiele dla nich wynika. Tylko nieliczni są świadomi swego posłannictwa.

W szybko zmieniającym się świecie postacie świętych, nawet nowo kanonizowanych, przestają być przykładami do masowego naśladowania. Do zachęty w dobrym nie zawsze konieczne są wielkie przykłady. Czasem mogą to być relacje zwykłych ludzi o pokusach, jakie mieli, o tym jak się im oparli (lub ulegli) i co z tego wynikło.

Cała prasa "młodzieżowa" pełna jest świadectw szczęścia płynącego z grzechu. Konieczne jest kontrświadectwo. Musi ono być jednak autentyczne, wyrażone językiem młodzieży, przemawiającym do niej, nie zaś zestawem pobożnych, ckliwych sloganów.

Nic nie działa tak jak świadectwo: tryskanie radością Bożą, młodzi weseli, przystępujący codzień do komunii św., nie "nawiedzeni", na spotkaniach otwarci Wielu młodych realizuje samowychowywanie swych środowisk rówieśniczych. Na ile znajdują oni w Kościele oparcie? na ile czują się zostawieni samym sobie?

Szybkie zmiany cywilizacyjne i społeczne spowodowały, że większość sposobów przekazu wiary wypracowanych przez Kościół, jest generalnie nieskuteczna. Trzeba stale szukać nowych sposobów trafienia do przekonania. Formy przekazu koniecznie muszą być wzbogacone.

Młodzi, wrażliwi na wszelki fałsz, łatwo ulegają zgorszeniu. Zbyt mało hierarchia mityguje katolickich działaczy politycznych, sama nawet przez upominanie się o własność kościelną i prawa katolików, daje powód do zgorszenia, nie tyle przez to, o co się upomina (najczęściej słusznie, choć nie zawsze), ile przez styl, w jakim to czyni. Można powiedzieć, że dokonano w ostatnich latach sporego duszpasterskiego wysiłku, by opustoszały w Polsce kościoły, tym skuteczniejszego, że przeciwnicy nie śpią i druga strona wyłapuje i rozgłasza wszelkie potknięcia i niezręczności ze strony kościelnej.

Początek strony

Katolickie mass media

Środki społecznego przekazu w praktyce stanowią gałąź przemysłu rozrywkowego. Istnieją one aby: po pierwsze, zaspokajać potrzebę rozrywki, dostarczać ludziom odpoczynku po pracy, oderwać ich na chwilę od rzeczywistości, po drugie, zaspokajać instynkt ciekawości i informować a raczej uprzedzać o ważnych rzeczach, które ich mogą dotyczyć, w dalszej kolejności, poprawić odbiorcom samopoczucie, poprzez schlebianie ich gustom, opiniom, ukazywanie, że inni są gorsi itp., zaś przede wszystkim, by dostarczyć środków utrzymania ich pracownikom. Ta ostatnia funkcja jest o tyle ważna, że z niej wynika dążenie do szukania ekstra źródeł finansowania, skutkiem czego środki te wynajmują się ludziom mającym pieniądze i władzę do reklamy i propagandy.

Nieraz padają opinie, że środki społecznego przekazu są po to, by głosić ludziom prawdę. Tak z pewnością nie jest. Może powinno tak być, ale nie odpowiada to rzeczywistości. Instynkt ciekawości to nie to samo, co potrzeba prawdy, ludzie oczekują w mass mediach ciekawostek i sensacji, nie zaś prawdy. Kto szuka prawdy nie sięga po gazetę, nie włącza telewizora. Raczej wstępuje do Świadków Jehowy, lub Towarzystwa na rzecz Świadomości Kryszny. Pismo, czy program nie dostarczający rozrywki, nie zaciekawiający odbiorców nieuchronnie skazany jest na bankructwo, choćby najdoskonalej ukazywał prawdę.

Nie jest to rzecz nowa. Już w XVIII wieku narzekano na ówczesne media (np. Naruszewicz Chudy literat)

Kościół głosząc tezę, że środki powołane są do głoszenia prawdy, stwarza wrażenie, jakby był ślepy na rzeczywistość, ulegał chciejstwu (woluntaryzmowi). Poza tym odbiorcy mając zamącone w głowach, gotowi są przyjmować bezkrytycznie, to co środki głoszą, lub też uważać się za zwolnionych z obowiązku wyrobienia w sobie krytycyzmu względem mediów.

Funkcja ukazywania rzetelnego całej prawdy czy też edukacji społeczeństwa jest raczej funkcją wtórną, uboczną, realizowaną zależnie od ambicji wydawców lub danego zespołu redakcyjnego, jego niezależności i możliwości finansowych.

Niemal w każdej gazecie, każdym serwisie informacyjnym telewizji, roi się od drobnych omyłek, przekręceń, a raz po raz trafiają się grube przeinaczenia. I to z reguły nie ze złej woli redaktorów, wręcz przeciwnie, raczej z chęci zaciekawienia odbiorców, pośpiechu, niedbałości i niekompetencji.

Dodatkowym problemem są kompetencje pracowników zespołu redakcyjnych. Redaktorzy przeinaczając informacje, zwykle nie są w stanie pojąć, że coś przeinaczają, zdaje im się, że jedynie wyrażają problem wyraziściej i ciekawiej dla masowego odbiorcy. Można powiedzieć, jeśli idzie o Polskę, że rasowego dziennikarza cechuje elementarna niezdolność do rzetelnego przedstawienia problemu. Trudno orzec dlaczego tak jest. Być może, gdyby był do tego zdolny, zostałby fachowcem w konkretnej dziedzinie, nie zaś dziennikarzem. Dotyczy to w jakimś stopniu i prasy kościelnej.

Mass media cechuje brak selekcji, pomieszanie dobra i zła. Rozrywkowa funkcja środków wiąże się z nieustanną pogonią za sensacją, za czymś dziwnym, innym, niecodziennym. Ale właśnie to nieustanne eksponowanie nienormalności powoduje nieraz, że odbiorcom właśnie ta nienormalność zaczyna się w końcu wydawać czymś normalnym, zaś normalność czymś osobliwym. Patologia społeczna i amoralność podświadomie zaczynają być traktowane jako coś powszechnego, normalnego i oczywistego. (por. List do Rodzin 5, gdzie nawet jest mowa o możliwości celowego przedstawiania sytuacji nieprawidłowej, jako prawidłowej).

Prawda zależnie od kontekstu podania może być zarazem nieprawdą. Mogą być podane prawdziwie wszystkie fakty, ale u odbiorcy proporcje ulegają zniekształceniu, czasem przez subiektywne nastawienie, którego nadawca nie wziął pod uwagę. Np. ambitne dzieło, mające ukazać, że pieniądze nie dają szczęścia, u prostego odbiorcy wywołuje reakcję: nieźle by mieć tyle forsy. A że bohater miał problemy? bo głupek.

Radio i telewizja mają tę dodatkową cechę, że dostarczają nieustanny strumień przekazu, którego tempem nie można sterować. Można jedynie włączyć, wyłączyć. Nie można zwolnić, zatrzymać, przemyśleć i puścić dalej. Stąd ograniczanie się do korzystania z tych środków sprzyja bezrefleksyjności i bezmyślności, w odróżnieniu od prasy.

Liturgia nadawana przez TV może być szkołą rozproszenia w modlitwie. Człowiek się uczy przy słowach modlitwy koncentrować na czym innym i puszczać je mimo uszu. Jeśli się nie ma możliwości (lub ochoty) jednoczyć duchowo z nabożeństwem, należy TV wyłączyć i księża powinni wzywać do tego.

Niesłychana sugestywność obrazu telewizyjnego znacznie silniej i pełniej dociera do odbiorców, niż jakiekolwiek inne środki. Ale ma też negatywny wpływ na osobowość, ograniczanie się do niej nie tylko zubaża wyobraźnię, ale też ogranicza rozwój umysłowy, utrudnia formułowanie myśli w słowa, porozumiewanie się, wyrażanie i myślenie abstrakcjami. Rozwój dzieci zatrzymuje się na etapie obrazowego myślenia.

Dodatkowo środki przekazu są używane do reklamy i propagandy, dla wywołania reakcji pożądanych przez sponsora, dla urobienia opinii publicznej w jakimś kierunku. Może chodzić o zakup towaru, o poparcie grupy politycznej, jakiejś akcji czy inicjatywy. Czasem jednak idzie o nieprzeciwstawianie się złu a nawet zapewnienie mu poparcia. Cały arsenał chwytów erystycznych, dziś określanych mianem manipulacji, bywa tu stosowany.

Najczęstszą reakcją obronną odbiorców jest wpuszczanie wszystkiego jednym uchem, wypuszczanie drugim, z zatrzymaniem tego, co odpowiada ich opiniom. Przy tym jednak często mimowoli ulega się propagandzie sączonej drobnymi porcjami a systematycznie. Prócz tego należy być świadomym, że

Manipulacja i rozmijanie się z prawdą są zjawiskiem powszechnym w Kościele, nie tylko w prasie i radiu katolickim, lecz i na ambonie nawet w listach pasterskich. Stanowi to źródło zgorszenia i antyklerykalizmu. Czego więc można wymagać od środków przekazu? Czy nie należy najpierw usunąć belkę z własnego oka, a potem usuwać źdźbło z oka braciom?

Np. Używanie argumentu, że w Polsce jest 90 % katolików i w związku z tym państwo powinno to, czy tamto jest manipulacją, gdyż większość z nich to katolicy praktykujący lecz nie wierzący oraz wierzący lecz nie praktykujący. Jedni i drudzy odrzucają autorytet Kościoła. Tak naprawdę Kościół więc domaga się jedynie w imieniu garstki ludzi religijnych, którzy większości nie stanowią. Żadne prawdziwe dobro nie zostanie zbudowane w oparciu o nieprawdę.

Katolickie mass media muszą być redagowane ze świadomością, że z jednej strony nie wolno gorszyć wiernych, ale z drugiej strony odbiorcami mogą być i niewierzący i ich także nie można do Boga i Kościoła zniechęcać. Tłum działaczy kościelnych zachowuje się, jakby nie zdawali sobie sprawy ani ze spraw jakimi żyją przeciętni ludzie, ani z ich sposobu myślenia. Dotyczy to też i dużej części duchowieństwa, która nie ma pojęcia, jak do tych ludzi trafić.

Przydałoby się, aby każdy ksiądz redaktor miał przyjaciela wśród ludzi mniej religijnych, który by mu "recenzował" artykuły, szczerze i bez ogródek mówiąc, co o nich myśli.

Dużą ostrożność Kościół powinien zachować, lansując wartości chrześcijańskie, by nie uniknąć pomówień, że te wartości to obłuda, hipokryzja i brak poczucia humoru. Jeśli twierdzi się, że 90 % społeczeństwa to katolicy i obserwuje się, że zarazem to społeczeństwo wartości chrześcijańskich nie przestrzega, to to znaczy, że tymi, co nie przestrzegają wartości chrześcijańskich są w większości katolicy.

Osobnym zagadnieniem jest język Kościoła, prototyp komunistycznej "nowomowy". Zawiły, pełen wyrazów trudnych, lub świątobliwie archaicznych a przez to wypranych ze znaczenia. Ilu katolików jest zdziwionych, gdy im powiedzieć, że "błogosławiony owoc żywota twojego" znaczy tyle samo, co "szczęśliwy płód twego brzucha". Dla ilu "Niepokalana" to jedynie nic nie znaczący tytuł maryjny ("Matko niebieskiego Pana ślicznaś ino po kolana...").

Ileż w kazaniach słychać ostatnio błędów językowych zapożyczonych z niechlujnej telewizji!

Nieraz ksiądz czytający list pasterski zacina się, poprawia. Zwykle są to zdania zawiłe, których sam nie zrozumiał, lub zrozumiał źle i łapie się na tym. A co z tego mogą zrozumieć wierni, którzy nieraz słysząc koniec zdania, nie pamiętają jaki był początek. Wprawdzie styl tych listów się ostatnio poprawia, ale wciąż zbyt mało. Być może list pasterski powinien mieć dwie wersje: rozszerzoną - do opublikowania w prasie i uproszczoną - do odczytania głośnego w Kościele.

Czy są sposoby przeciwstawiania się przemocy i seksowi w mediach?

Przyczyną ich obecności jest potrzeba zwiększania " oglądalności" by towarzyszące programowi reklamy miały " oglądalność". Może więc organizować bojkot produktów reklamowanych przy programach przekraczających, naszym zdaniem, dozwolone granice? A może firmy korzystające z takich reklam obłożyć dodatkowym podatkiem np. na " fundusz resocjalizacji młodocianych"? A może są inne pomysły?

Czy mogą istnieć mass media oddane na służbę prawdy i tylko prawdy? W jaki sposób to osiągnąć? Jaka jest dopuszczalna granica reklam i zaangażowania politycznego w katolickich mediach?

Jest jednak Radio Maryja - dowód, że można zdobyć odbiorców bez reklam, epatowania seksem czy przemocą.
Ale i Radio Maryja płaci za to cenę: polityka, choć stanowi margines w tym radiu, prezentuje prymitywną, nieprawdziwą, spiskową wizję świata.

Ludzie chętnie słuchają, że gdyby nie masoni, krypto-żydzi i polskojęzyczni tubylcy, mielibyśmy obfitość wszelkich dóbr. Ludzie chętnie słuchają, że świat jest pełen łobuzów i łajdaków, od których oni - prawdziwi Polacy-katolicy mogą się czuć lepsi. Ludzie niechętnie dają wiarę, że ktoś drugi jest uczciwy, chętnie zaś powtarzają, często niesprawdzone pogłoski, że ktoś jest łapownik, a ktoś drugi agent. Rozpowszechnianie plotek, nawet gdy nie są oszczerstwem a jedynie obmową, niewiele ma wspólnego z prawdą.

Czy bojownicy prawdy, którzy z niej robią oręż walki przeciw drugiemu człowiekowi, naprawdę dają pierwsze miejsce prawdzie? Czy sami nietraktują prawdy instrumentalnie?

Wielu tych, co mówi: "my głosimy Prawdę" de facto robi coś innego: obrzydzają ludziom Prawdę przez nieumiejętne jej głoszenie.

Początek strony

Powrót do strony katolickiej
Powrót do strony głównej