Kazek Urbańczyk - Z szuflady grafomana

Powrót do Szuflady grafomana
Powrót do strony głównej
Stopka strony


Imiona osób zmienione

Spis treści


 
Opowiadania z życia
Każda z opisanych historii wydarzyla sie kiedyś naprawdę. Chciałbym jednak uniknąć domysłów, o kim piszę. Więc zmieniłem imiona osób, niektóre szczegóły, a nawet okoliczności.
By tekstów nie wydłużać (i tak niektóre są zbyt długie) musiałem jedno zgeneralizować, drugie uprościć, inne pominąć. Nie mówiąc, że pewne szczegóły to nie fakty a moje domysły.

Czy więc moje teksty opisują to, co się wydarzyło? Czy są fikcją, w części jedynie opartą na wydarzeniach?
Najlepiej więc, jeśli wyraźnie stwierdzę: Poniższe teksty to tylko opowiadania.

Mój adres: kazeku@poczta.onet.pl

Grzech śmiertelny

Stopka strony
Powrót na górę strony

Połowa lat siedemdziesiątych.

Marzena pisze do Włodka:
"Obawiam się, że z mojej winy, przez mój brak odwagi, zginęło jedno dziecko. Nie urodziło się. Czuję okropne wyrzuty sumienia..."

I przypomina sobie Kasię i swe daremne perswazje:
- Przecież jest to zabicie dziecka, małego, bezbronnego, zdanego tylko na ciebie!
- Coś ty, nie gadaj głupot! To żadne dziecko, to zarodek.
- Zarodek, to już mały człowiek.
- Skądże, to taka galaretka, coś jak kijanka albo żabka. Nie uczyłaś się, że w rozwoju płodowym człowiek przechodzi przez poprzednie stadia ewolucyjne? Co znaczy zabicie jakiejś tam żabki...

Marzena myśli: - Powinno się chyba usunąć z programów szkolnych filogenezę. Potem takie niedouczone Kasieńki uważają, że przerwanie ciąży to nic takiego. Coś gdzieś liznęła i zdaje się jej, że wie... Ale cokolwiek powiem, Kasia tego nie przyjmie. Cztery razy zdawałam na studia i nie dostałam się, cóż ze mnie za autorytet dla Kasi?
Dlaczego Kasia nie chce tego dziecka? Ma tylko jedną córeczkę, twierdziła, że chciałaby więcej, a tu nagle tak twardo i zdecydowanie dziecka nie chce? A Wojtka, męża Kaśki zdaje się nic nie obchodzić. Ponoć oświadczył: "Chcesz to usuń, nie chcesz - nie usuń. Ty je będziesz rodzić i wychowywać, to twoja sprawa, nie będę ci nic narzucał".

Tak, powinnam była powiedzieć jej, że ja się tym dzieckiem zajmę. Że je wezmę. Ja dzieci nie mam, nie wiem, czy męża znajdę i czy będę miała. Powinnam ją błagać, żeby je urodziła - nie dla siebie, a dla mnie. W imię przyjaźni... Czemuż nie postawiłam tak sprawy, by jej trudno było odmówić?
Gapa jestem! cielę i tchórz. Wszystko przeze mnie. Zwierzyła mi się Kasia i do mnie należało coś zrobić. A co zrobiłam?

Włodek odpisuje:
"Nie dręcz się. Na chowanie dziecka nie masz żadnych warunków. Bez męża, bez własnego kąta, gdzie niby to dziecko byś wzięła? Ze swymi marnymi zarobkami? Ona nigdy by na to nie poszła. Trzeba by raczej dojść, czemu tego dziecka tak się bała..."

Czas to najlepszy lekarz, w miarę jak miesiące mijały, Marzena odzyskiwała dawną równowagę. Do czasu. Do czasu, gdy znów u Kasieńki dostrzegła pewne, ledwie dostrzegalne, zmiany.

A więc znowu. Co teraz robić? O, pomocy, pomocy! przecież ona nie będzie się ze mną liczyć...
Gdy tak w duchu lamentowała, wzrok jej padł na talię kart. I nagle ożyły w pamięci słowa:
"- W kartach nie ma dzieci, w kartach nie ma porodu!"
Włodek to mówił, gdy kiedyś-tam stawiał kabały. I szeroko objaśniał reguły interpretacji, zarazem natrząsając się niemiłosiernie z tych reguł:
- Kto w swym otoczeniu nie ma brunetów czy nie ma blondynów? Kto nie zna starszych panów czy starszych pań? Każdy oczekuje na listy, składa wizyty, zmaga się z brakiem pieniędzy. Cokolwiek z tego się powie, nie może się niezgodzić! A popatrzcie, co tu piszą... (tu czytał fragmenty jakiejś powielanej broszury, pt. Sekrety kabały). Prawdopodobieństwo, że dwa walety pojawią się obok siebie jest takie samo, jak to, że dwa króle będą obok siebie. A czy sprawy urzędowe równie często załatwiamy, jak składamy wizyty towarzyskie? Prawdopodobieństwa różnych układów kart są zupełnie niezgodne z możliwością wystąpienia w życiu odpowiadających im spraw. Kabała ukazuje wypaczony obraz życia. Cóż przy tych regułach mogą karty powiedzieć o pracy zawodowej? O ilu sprawach będą milczeć? W kartach nie ma dzieci, w kartach nie ma porodu...
- Gdyby ktoś chciał się poważnie zająć kabałą, musiałby najpierw przemyśleć, co ma ona odsłonić, jakie są tego prawdopodobieństwa i odpowiednio to z prawdopodobieństwami kombinacji kart powiązać. To stwarza różne ciekawe możliwości...

- Tak, stwarza to ciekawe możliwości. Czekaj ty, filogenezo od siedmiu boleści! Może mam coś na ciebie!... Nie, czemu jestem tak mściwa... Kasia jest moją przyjaciółką, nie mogę źle o niej myśleć, bo do mnie nie przyjdzie...

Talia kart ląduje u Marzeny w kieszeni.

- Co to za pasjans, Marzenko? - Kasieńka jednak przyszła, Marzena zdążyła dostrzec ją przez okno i w porę wydobywszy karty, porozkładać je.
- To nie pasjans. Pamiętasz, jak Włodek stawiał kabały? Ach racja, nie było cię przy tym. Szczegółowo opowiadał, jak się to robi, i tak sobie patrzę, czy gdybym chciała, to bym umiała wróżyć?
- No i co, umiałabyś?
- Wygląda, że tak.
- A mnie byś powróżyła?
- Czemu nie (złapała ryba haczyk!), ale dopiero w piątek. Nie każdy dzień się do kabały nadaje.

Wykładając pierwszy układ, cztery razy sześć kart, Marzena, niby niechcący, mruknęła:
- Oj, niedobrze.
- Co, co? - zaniepokoiła się Kasieńka.
- Nieważne, za to tutaj, pewien brunet...
- Ale chcę wiedzieć, co niedobrze!
- Jakaś choroba... nie, raczej szpital, kłopoty ze zdrowiem, jakieś to powikłane, niezbyt jasne.
- Nie możesz coś więcej powiedzieć?
- Nie da się, to w ostatnim rzędzie. Z tego wyłożenia już o tym nic więcej się nie dowiemy, może w następnym... A teraz słuchaj! - i rozpuściła język na temat młodych brunetów i starszych blondynów, plotek za plecami, listów do napisania, nadchodzących wizyt, i pieniędzy, na które liczyć nie należy.
- To wszystko prawda, wszystko się zgadza - mówiła wstrząśnięta Kasieńka.

W drugim układzie, osiem razy trzy, karta oznaczająca Kasię pojawia się w trzecim rzędzie.
- Ciekawe - komentuje Marzena - góra to przeszłość, dół to przyszłość.
- Więc ja wychodzę w dalekiej przyszłości? - pyta Kasia.
- Nie, w ogóle przed tobą nie ma przyszłości. To znaczy - poprawia się - przyszłość jakąś każdy ma. Tyle, że o twojej karty nic powiedzieć nie chcą. Tylko o przeszłości - na szczęście zna tę przeszłość Kasieńki i ma o czym mówić.

Układ trzeci, z kartą Kasi w centrum i innymi rozkładanymi dokoła. Niewtajemniczonym niełatwo się połapać, w regule wykładania kart. Daje to pewne możliwości:
- O, to się trafia bardzo rzadko. Dziewiątka, dziesiątka i as trefl obok siebie. Nie mam prawa ukrywać, ta karta oznacza śmierć lub pogrzeb. Przy tobie jest śmierć. Gdzieś blisko. A poza tym...

Ostatnie wyłożenie, po trzy karty, każda trójka określa kolejne sprawy.
"O tobie... o twym domu... kto cię kocha... co cię czeka..."
I mówiąc "co cię czeka" Marzena wyreżyserowanym gestem roztrąciła karty i wszystkie zmieszała. Nie. Dosyć i już. Nic więcej nie powie i nie będzie nic dalej wykładać. Gdy karta nie chce mówić, zmuszać jej nie należy, bo z tego nie wychodzi nic dobrego.
- Ale jakie "nic dobrego" mi wychodzi? - darmo pyta Kasia. Marzena jest chłodna i nieustępliwa.

Dopiero gdy za Kasią mają się zamknąć drzwi, ożywa.
- Wychodzisz bez podziękowania, Kasiu? Chcesz by ci się to sprawdziło?
Kasia zawraca.
- Jeśli podziękujesz, to się kabała nie spełni. Spełnić się może tylko, gdy wyjdziesz bez podziękowania. Ale nie martw się - pociesza pobladłą Kasieńkę - żeby się spełniło, musisz jeszcze zapłacić za wróżbę. I to używając najmniejszej posiadanej przy sobie monety.

- Powiedziałam ci samą prawdę - myśli Marzena po odejściu Kasi. - Przy tobie śmierć twego dziecka, które nosisz w sobie.

- Marzena, ja już nie wiem, co robić. Musisz mi pomóc, bo to wszystko przez ciebie. Tak mnie tą kabałą wystraszyłaś, że nie poszłam na "zabieg". Teraz już za późno. I co ja zrobię? Ja tego dziecka nie mogę urodzić.
- Czemu?
- Bo jak Wojtek pozna, że to nie jego, a tamtego, to mnie zabije. Czy ty masz pojęcie, jaki z niego brutal - to mówiąc westchnęła rozkosznie i zatrzepotała rzęsami.
Cierpliwości, Chryste - myśli Marzena - A skąd wiesz, że to tamtego?
- Oczywiście, że na pewno, to wiedzieć nie mogę, ale tak mi wychodzi.
- Czyli, że równie dobrze może być Wojtka?
- Może, ale co, jeśli nie Wojtka?
- Nic, po prostu Wojtek nigdy się nie dowie.
- Coś ty, przecież dziecko będzie podobne do tamtego. Te krucze kędziory, te oczy, to przenikliwe spojrzenie... Nie ma sposobu, by Wojtek nie poznał.
- Daj sobie z tamtym spokój. Najwyższa pora. Bo możecie wpaść i jeśli Wojtek jest taki, jak mówisz, to dopiero się nie wywiniesz, dziecko, nie dziecko.
- Ach, Wojtek mnie katuje - i znów to trzepotanie rzęsami i pełne rozkoszy westchnienie.
- Więc postanowione, zrywasz, tak? A o resztę się nie martw. W naj-najgorszym przypadku tych czarnych kędziorów, cóż każdy ma wśród przodków kogoś z czarnymi kędziorami. Pomyśli, że to po tamtym. A tak w ogóle, to zobaczysz: dziecko będzie podobne do ciebie.

Dusza Marzeny śpiewała hymn radości. Udało się! Udało się! Przypomniała się jej sentencja: «Kto ocalił jedno życie ludzkie, ocalił cały świat» . - Ocaliłam życie ludzkie - dawno Marzena nie była tak szczęśliwa.

Nie wiedziała jeszcze, że to nie koniec a dopiero początek. Najbliższe sześć miesięcy miało okazać się najcięższymi w jej życiu. Musiała regularnie pocieszać Kasię i utwierdzać ją w decyzji. Bo choć na "zabieg" za późno, kto wie, jakie głupstwo mogłaby ze strachu zrobić spanikowana Kasieńka.
I choć sobie powtarzała: «Kto ocalił jedno życie ludzkie, ocalił cały świat», było jej ciężko. Bo ciężko takie brzemię dźwigać samotnie. W kim tu szukać oparcia?

- Tak, Wiola. Jest pobożna i odpowiedzialna. Na niej mogę polegać, że pary z gęby nie puśc. Ona jak ksiądz na spowiedzi. I będzie się razem ze mną cieszyć z uratowania ludzkiego życia, taka pobożna...

- No wiesz Marzeno, dziwię ci się, nie spodziewałam się tego po tobie. Wróżenie, kabała, karty? Przecież to grzech, Kościół tego zakazuje.
- Ale żeby uratować życie...
- Nie wolno posługiwać się złem w celu robienia dobra. Co to, twoim zdaniem cel uświęca środki? Łudzisz się sądząc, że jakiekolwiek dobro może z tego wyniknąć.
- Uważasz, że lepiej, gdyby Kasia zrobiła "zabieg"?
- Nic nie uważam, nie myślę o Kasi, tylko o tobie. Wróżby to zadawanie się z siłą nieczystą, zadawanie się z diabłem. Masz grzech śmiertelny.

Mam grzech śmiertelny... Kto ocalił jedno życie ludzkie, ocalił cały świat. Ocaliłam cały świat. Za cenę śmiertelnego grzechu.
Czy mogłam inaczej?

Posłowie

Marzeno, która ocaliłaś świat!

Nie przestanę Cię podziwiać. Nie było mnie przy Twym samotnym boju przeciwko śmierci. Bujną wyobraźnią domalowałem brakujące szczegóły. Czy ważne, jak to dokładnie było? Bo Twój przypadek nie daje mi spokoju. Domaga się uwiecznienia.

Ja, który świata nie ocaliłem

listopad 1998


Miała szczęśliwe życie

Stopka strony
Powrót na górę strony

Maryśka ma szczęście - myślą koleżanki ze wsi - mądra, zdolna, robi studia, a przy tym urodziwa, postawna, pięknie tańczy i śpiewa; dwa zespoły regionalne kłócą się, w którym będzie występować. Przed Maryśką wiedza i fach, a może i kariera artystyczna. A z taką urodą mogłaby mieć każdego chłopaka, gdyby zechciała. Ma szczęście Maryśka.

A Maryśka wcale nie czuje się szczęśliwa.
"Biją się" o nią dwa zespoły, prawda. I w dodatku kierownicy obu zespołów są asystentami na jej uczelni. Komplikuje to sprawę i utrudnia decyzję. Bo jak odmówić któremu? Próbuje pokazywać się w obu.
Ale właśnie w zespole, tym bardziej znanym, spotyka ją cios.
Władek. Ach, gdy wyskoczy na scenie przeręczyć w tańcu kolegę - oczy się do niego rwą. Tamten - potężne, zwaliste chłopisko, a Władek szczupły, gibki, wysportowany (medalista universiady), zaś jego nogi jak sprężyny. Gdy stopy, niczym młoty walą w deski estrady, narzucając coraz szybsze tempo, widownia nie wytrzymuje i brawami zagłusza muzykę.

Ach, Władek. Całe serce jej wziął i nawet tego nie zauważył. Jej uroda? Nawet nie zdążyła się nią posłużyć, gdy Władek wyjechał i przepadł na zachodzie. Podobno się tam ożenił.

W zespole pozostała po nim legenda. Wspominają go, zwłaszcza różne jego słabostki. Na dobrą sprawę wykpiwają, naśmiewają się z niego. Aż czasem jej się chce płakać. Co w tym złego, że Władek naiwny był i prostoduszny, że złośliwości brał za dobrą monetę? Teraz śmieją się, bo mu nie dorastają. Już nie cieszą jej występy. Przestała to lubić. Ale nie może rozstać się z zespołem. Bo czy gdzie indziej choć słowo o Władku usłyszy? Wszystko jedno, co mówią, ale mówią o nim. Chciałaby czasem płakać, ale przede wszystkim chce o nim słuchać, musi słuchać. Co jej innego zostało?

Coraz mniej Maryśkę obchodzą studia. Czy zresztą kiedykolwiek ją obchodziły? Po co jej one. Marzyła o leśnictwie, ale nie przyjęli jej, gotowi byli przyjąć na rolnictwo, więc zaczęła te studia. Myślała, że się potem uda przenieść. Może któryś z kierowników pomoże?
Ale kierownik mówi:
- Wybij se to z głowy. Na leśnictwie jednego semestru byś nie zaliczyła. Na to musiałabyś być naprawdę dobra. A patrz, jak na rolnictwie ci idzie?
A jak i czemu ma jej iść? W jej wiosce nikt z samej uprawy roli nie wyżyje. Chyba że dziadując. Nie ma tam miejsca na nowoczesne rolnictwo. Na co jej te studia. Na zajęciach śmiertelnie się nudzi. Jaki to ma sens?

Każdy zespół ma wielbicieli, co przychodzą na każdy występ, nawet na próbach się pojawiają, usiłują się zaprzyjaźnić z występującymi... Tak Maryśka poznała Jaśkę. Zaczynają się spotkania i zwierzenia. Z całego nieudanego życia Maryśki. Z nielubianych studiów, z daremnej tęsknoty za Władkiem, z niechęci do występów, ze wszystkiego. Czy przed Maryśką może być jakakolwiek przyszłość?

Gdy nie udało się Maryśce trucie gazem, Jaśka jej usiłuje perswadować.

- Przecież życie może być radosne i wspaniałe. Co ty o życiu w ogóle wiesz? Co widziałaś, co poznałaś? Nie podróżowałaś, nie zwiedzałaś innych krajów. Władek? Za jakiś czas zapomnisz o nim, rzadko pierwsza miłość jest ostatnią. Są inni chłopcy. Zakochasz się jeszcze, zobaczysz, jaka miłość jest wspaniała.

To prawda, Maryśce trudno zaprzeczać. Nie zwiedzała świata - więc wyjeżdża na wycieczkę z Almaturem. Jest jeszcze ciągle dziewicą - więc oddaje się pierwszemu, któremu na tym zależy. Same rozczarowania.

- Ach mamo, mamo - zwierza się - Czemu to ja nie mam do niczego szczęścia. Czemu z tą miłością jest u mnie nie tak?
- A niby jak ma być z tą miłością? Co ty myślisz? Choćbyś najbardziej miłego miała, w miesiąc będziesz kochania mieć dość. Nie wierz w to, co mówią o miłości. Każda doświadczona ci to powie. Tylko młodym się wydaje nie wiedzieć co, a to wszystko bujdy! bujdy! Kochanie to żadna rozkosz ino krzyż pański!
- Oj mamo, mamo, nieudane moje życie, na coś ty mnie urodziła...
- A myślisz, że chciałam? Wcale nie chciałam cię urodzić. W ogóle mieć cię nie chciałem a gdy cię nosiłam, to ino myślałam, jak ciążę stracić. Próbowałam, ale się nie udało. Nie miej więc do mnie żalu, że cię urodziłam...

...

Koleżanki w akademiku nie dziwiły się, że Maryśka po nocnym powrocie z domu nie wstaje na zajęcia a śpi. Gdy wieczorem wróciły, było za późno.

Śledztwo w sprawie śmierci Marii P., studentki AR umorzono, mimo że pozostały pewne niejasności. Wprawdzie wykluczono możliwość zabójstwa lub nieszczęśliwy wypadek, nie udało się jednak znaleźć żadnego motywu do samobójstwa. Na studiach nie miała kłopotów, zdolna, powszechnie ceniona i lubiana, o zawodzie miłosnym nic nie wiadomo...

Na pogrzebie zespół stawił się niemal w komplecie. Wszyscy pocieszali głośno lamentującą matkę. A Jaśka się stała persona non grata. Bo o jakich to sekretach szeptała z Maryśką? Ona jedna spotkała ją na dworcu, po powrocie od matki. Musiała ją chyba urzec, albo coś zadać. Podejrzana sprawa. Nikt nie wątpi, że śmierć Maryśki to wina Jaśki i jej zły wpływ. Bo Maryśka nie miała żadnego motywu do samobójstwa. Miała takie szczęśliwe życie.

Posłowie

Maryśko! Zdaje się, że pomijając niestotne szczegóły sprymitywizowałem Twoją postać. A byłaś osobą zdecydowaną, konkretną, a przy tym uzdolnioną i bardzo wrażliwą. I wiedziałaś dobrze, czego chcesz - tyle, że zawsze Ci się trafiało co innego. Ale może byłoby inaczej, gdybyś już przywykła do nowego środowiska.
Czy mogliśmy Cię uratować? Gdybyśmy wiedzieli o pierwszej próbie samobójczej?
Kolejnej osoby nie uratowały ani modlitwy ani pomoc kompetentnego psychiatry.

A może było coś, o czym nie wiedziała nawet Jaśka? Tak mało wiedzieliśmy o Tobie.

listopad 1998


Dar proroctwa

Stopka strony
Powrót na górę strony

Nie zaprosiła mnie na ślub. Wiedziała, że tylko bym się nudził, że wolę jechać w góry. Wypadało mi posłać jej życzenia. «Długich lat życia i pomyślności» ? « Szczęść Boże młodej parze» ?
Nie, nie mogę posyłać takiej sztampy! Nie do niej! Przecież kiedyś się w niej podkochiwałem. A zapewne i ona we mnie. Tak jednak kolegom zależało, byśmy się pobrali, że nam amory przeszły. Teraz wypada posłać coś oryginalnego, bardziej osobistego.

Zamyśliłem się.

Przede wszystkim wypadałoby, bym ją przeprosił za to, że nieraz doprowadzałem ją do płaczu. Prawiłem jej docinki, ona się mi odgryzała, ale czasem widać przyciąłem za ostro, lub w czuły punkt. Wtedy nie odpowiadała, tylko pojawiały się łzy w jej oczach. Nigdy jej nie przeprosiłem za te łzy...
Do licha, o czym ja myślę, przecież mam jej posłać życzenia, nie przeprosiny...
A może z tymi łzami to dobry pomysł, tylko trzeba by to jakoś obrócić w życzenia...

... Myślę o tych łzach, które wylałaś z mej winy. I teraz pewnie też będziesz płakać. Dawny zwyczaj wymaga, by panna młoda płakała na weselu. Tym razem jednak nie będzie to płacz z mego powodu.
Nie mówię Ci «nie płacz» w tym dniu. Owszem, płacz. A ja Ci życzę, by te łzy były już ostatnimi, byś więcej już przed Tobą nie było powodów do płaczu...


Pogoda nie dopisywała, więc z gór zeszedłem do znajomej, która, jak liczyłem, właśnie wróci z wesela i opowie co i jak. Wróciła i patrzy na mnie dziwnym wzrokiem:
- Coś ty jej za życzenia posłał?
- Daj spokój, opowiedz lepiej, jak było na weselu.
- Nie było wesela. W przeddzień jakiś kierowca potrącił jej ojca na szosie i zbiegł z miejsca wypadku. Zamiast ślubu - pogrzeb.
Teraz z kolei ja zbaraniałem.
- Przychodzą do niej stosy telegramów i życzeń. Co który otworzy, wybucha płaczem. A potem wyciąga list od Ciebie i czyta: Nie mówię Ci «nie płacz» w tym dniu. Owszem, płacz. A ja Ci życzę, by te łzy były już ostatnimi, byś więcej już przed Tobą nie było powodów do płaczu... i jakoś uspokaja się.

- Jak potrafiłeś to przeczuć?
- Co przeczuć?
- No to nieszczęście.
- Niczego nie przeczuwałem.
- Chcesz mi wmówić, że to co wysłałeś, to normalne życzenia ślubne? Kto takie życzenia wysyła?! Musiałeś coś przeczuwać!

Zamiast posłowia

Bywa, że mi ludzie mówią, że mam dar proroctwa, że dokładnie się spełniło, co przepowiedziałem. Tylko że ja nie przypominam sobie, bym przepowiadał to, co się im spełniło. W każdym razie niczego takiego im mówić nie zamierzałem. Może przejęzyczyłem się? Może oni coś opacznie zrozumieli i przekręcili?
Ci, co mnie bliżej znają, mówią, że mój sposób myślenia nie jest przekładalny na żaden ludzki język. I żadnym językiem nie władam dobrze, nawet po polsku nie da się słuchać, gdy mówię coś.
W tym jedynym, opisanym powyżej przypadku, niczego nie mówiłem, tylko napisałem, nie przewidując, że w zmienionych okolicznościach nabiorą innego, nie przewidzianego sensu.

A ona? Po żałobie ślub wzięli, żyją szczęśliwie, mają czwórkę udanych dzieci. Mógłbym rzec, że moje życzenia się spełniły. Przypuszczam jednak, że mimo szczęśliwego życia rodzinnego nieraz jeszcze zapłakała. Bo przecież ja wcale nie mam daru proroctwa.

listopad 1998


Lepiej się powiesić

Stopka strony
Powrót na górę strony

Anglicy spytani "How are you?" odpowiadają "well" lub "good" niezależnie od sytuacji. Do polskiego zaś stylu należy obowiązkowe narzekanie.
I my, gdy spotykaliśmy się, na pytanie: "Co słychać", czy "Jak tam idzie?" niezmiennie odpowiadaliśmy: "Niedobrze..."
"Życie jest ciężkie", "nie warto żyć", "lepiej już się powiesić" itp.
I taki rytuał trwał przez studia. Potem nasze drogi się porozchodziły. Spotykaliśmy się nieczęsto. On na pytanie, co u niego, nadal odpowiadał: "Żyć się odechciewa, lepiej się powiesić".
Tych słów. zdawało się, nikt z nas nigdy nie traktował poważnie.

A jednak on któregoś dnia powiesił się naprawdę.

Co mu do głowy wpadło? Ceniony w pracy, szczęśliwy w małżeństwie... Zdawało się nam, że tak go znamy...
I zaczęliśmy sobie zadawać pytania, czy przypadkiem ostatni raz nie mówił serio, czy mogliśmy to poznać, zaczęliśmy sobie przypominać różne wydarzenia, dochodzić do wniosku, że on zawsze był trochę dziwny, ale w końcu ...
Czy byliśmy tak całkiem bez winy? Czy nasze mówienie nie zawierało jakiejś sugestii?

Posłowie

Ile lat można kogoś widywać, spotykać, razem studiować, bawić się na zabawach, chodzić w góry - a tak, w gruncie rzeczy, nic o nim nie wiedzieć?
Parę razy zapaliłem światło na Twym grobie. A potem znów minęło parę lat i już Twego grobu nie odnalazłem. A właściwie Waszego grobu, bo Twoja żona wnet poszła za Tobą.

A gdy znów spotykaliśmy się - my, pozostali - już nie narzekaliśmy. W każdym razie nie tyle co dawniej. W każdym razie nie w ten sposób.

listopad 1998

Powrót do Szuflady grafomana
Powrót do strony głównej

Powrót na górę strony