Kazek Urbańczyk - Strona grafomana Valid HTML 4.01 Strict Valid CSS!

Trzy razy ramadhan/ramazan

Powrót do Szuflady grafomana
Powrót do strony głównej
Stopka strony


Trzy razy ramadhan/ramazan

Baghdad, Tuzla, Çayırhan-Beypazarı

Baghdad

Pierwszy ramadhan przeżyłem w Bagdadzie, w 1979 roku. Zaczął się on w lipcu i był zdrowo upalny, temperatury w południe przekraczały 50 stopni w cieniu, wieczorem spadały do 33-34°C.

Zakaz jedzenia, a zwłaszcza picia przez cały dzień jest iście morderczy. Sam widziałem omdlenia czy zasłabnięcia. Współpracujący z nami Irakczycy jednak nie zachowywali postu ramadhanowego, na naszych oczach jedli, zwracali jednak uwagę, by tego nie robić otwarcie. „Jak pod dachem, to Allah nie widzi”. Można więc było post łamać, ale nie publicznie, kto go nie przestrzegał, przynajmniej starał się udawać, że przestrzega. Istniała, jak widać, silna presja społeczna na zachowywanie postu. Zdarzało się nam podczas popołudniowych lub piątkowych spacerów po mieście, że odmawiano nam sprzedaży napojów, nie mówiąc już o lodach, bo jest ramadhan. Że jesteśmy chrześcijanie, nie muzułmanie, nic nikogo nie obchodziło. Allah nakazał post i kto nie pości – grzeszy, oni nie będą obciążali sobie sumienia ułatwiając nam grzech.

Trudno się dziwić, że czas pracy był podczas ramadhanu skrócony o godzinę, w naszej firmie zaś pracowało się jedynie 5 godzin.

Telewizja pod wieczór nadawała liczne cytaty z Koranu, a o zmroku transmitowano „urzędowe stwierdzenie zachodu słońca”, pokazywano działko, które swym wystrzałem informowało wiernych o zakończeniu dnia, a więc i postu. Zaraz zresztą po wystrzale działka, transmitowano wieczorne nabożeństwo z któregoś z meczetów. W ten sposób dzień w dzień widziałem i słyszałem to nabożeństwo, a melodie śpiewów tak mi się wryły w pamięć, że gdyby ktoś dał mi tekst (napisany fonetycznie), bez trudu byłbym w stanie odśpiewać wszystkie modlitwy i pieśni.

W ramadhanie w ciągu dnia życie zamierało. Dopiero ze zmrokiem świat gwałtownie ożywał. Ludzie wylegali na ulice, otwierały się restauracje, atmosfera wyglądała świątecznie.
Zapewne to zamieranie życia w ciągu dnia i ożywienie wieczorne łączyło się z upałem. Nie da się wytrzymać 50°C w cieniu bez picia. Jeśli pić nie wolno, wychodzi się na spiekotę tylko w skrajnej ostateczności. Nic dziwnego, że z wieczornym spadkiem temperatury wszystko się budziło do życia.

Bardzo uroczyście świętowano zakończenie ramadhanu, jednak to, co najbardziej rzucało nam się w oczy, to pielgrzymi do Mekki i z Mekki, zatrzymujący się w Bagdadzie.
Wiele aut, busów i busików wiozło pielgrzymów. Liczne zatrzymywały się, by pielgrzymi mogli rozprostować nogi, coś zjeść, lub załatwić potrzebę. Niektórzy urządzali sobie takie postoje w pobliżu naszego domu. Dawało to okazję do obserwacji ubiorów, zachowań itd.

Trzeba dodać, że choć blisko współpracowaliśmy z miejscowymi, byliśmy w sprawach religii jedynie obserwatorami. Tego typu tematy nie były przedmiotem naszych rozmów. Również na ulicy nasza europejskość była na kilometr widoczna i nikt z nami się nie poufalił.

Dopiero później, żona kolegi, pracująca tam parę lat, spostrzegła, że, w odróżnieniu od mężczyzn, kobiety są bardziej religijne i wiele z nich przestrzega drobiazgowo nakazów, zdawałoby się aż do przesady. Np. jej współpracownica, z wyższym wykształceniem, martwi się, czy użycie kropli do oczu nie będzie naruszeniem postu ramadhanowego? Jeśli oko coś z płynu absorbuje, to byłoby to naruszenie, ale z drugiej strony jest to lekarstwo, więc dozwolone, ale czy na pewno krople do oczu wolno uważać za lekarstwo?

Tuzla

Drugi raz przeżyłem ramazan w Tuzli, w Bośni wówczas jeszcze jugosłowiańskiej. Było to przedwiośnie. Religia zlaicyzowanych w większości Muzułmanów nie wywierała znaczącego wpływu na życie miasta. Osoby zachowujące post jednak były, także i wśród naszych znajomych. Nikt z tym się nie zdradzał, raczej się z tym krył, czemu trudno się dziwić, komuna religijnych muzułmanów szykanowała bardziej jeszcze niż chrześcijan. Byli jednak, z oczywistych przyczyn, zauważani przez swych kolegów. „On jest ramazan” – mówiono o kimś, co znaczyło, że przestrzega postu, a więc jest religijny. Słowo „ramazan” stało się terminem na określenie religijnego muzułmanina. Nie byli oni liczni w społeczności Bośniaków-Muzułmanów. Życie toczyło się dokoła, jak gdyby nigdy nic. Restauracje były otwarte, podobnie różne kawiarnie i lokale. Młodsi i starsi przesiadywali tam, jedli i pili w ciągu dnia tak jak i poza ramazanem. Zapewne, nie było między nimi tych, co byli „ramazan”, ale ich nieobecność nie było dla obserwatora z zewnątrz zauważalna.

A jednak i zewnętrznie ramazan nie był aż tak niezauważalny. Głównie za sprawą żebraków, którzy zalegli otoczenie meczetów. Pobożni powinni zdaje się, zwłaszcza w tym miesiącu, wspierać potrzebujących jałmużną. Ale skąd nagle się wzięło tylu żebraków, takie zatrzęsienie? Gdzie oni podziewali się cały boży rok? Zarabiałem tam niemało i pewnie więcej bym dawał żebrakom, gdyby nie ich liczebność.

Nie było upalnie a raczej zimno, żebraków należało raczej podziwiać, że na tym zimnie byli w stanie tak długo wytrwać.

Çayırhan-Beypazarı

Trzeci raz ramazan zastał mnie tego roku w Turcji, w Çayırhanie i Beypazarı w środku jesieni. Turcja jest silnie zlaicyzowana, więc przestrzeganie lub nieprzestrzeganie postu ramazanowego jest wyłącznie związane z religijnością i presją obyczaju. W ciągu dnia nie są czynne lokanty (małe jadłodajnie), a te restauracje, które są otwarte, za dnia świecą pustkami. W stołówkach pracowniczych trzeba się było deklarować, czy jada się lunch, czy nie. Moje obserwacje: jedzący - niejedzący byli pół na pół. Ramazan zachowują głównie technicy, natomiast kadra inżynierska i menedżerska oraz fizyczni czarnoraboczi – nie. Co ciekawsze, niektórzy naruszają ramazan tylko w niektóre dni, z jakiejś ważnej racji, potem wędrują na ekstra modlitwę do meczetu - przypomina to nasze dyspensy. Tutaj religijnych muzułmanów, zachowujących post ramazanowy określa się jako „orucz”. Słownikowo „orucz” oznacza post, a poszczący to „oruczlu”, ale jakoś nasi tureccy znajomi w swej łamanej angielszczyźnie posługiwali się rdzeniem „orucz” bez dodawania przyrostka.

Mimo, że tylko część ludności jest tu „orucz”, ramazan wyciska widoczny stempel na codziennym życiu. Przed świtem, koło pół do czwartej rano, po ulicach chodzą dobosze i bębnieniem napominają, by pośpieszyć się z jedzeniem przed poranną modlitwą. I w Turcji czas pracy podczas ramazanu jest skrócony, dlatego po południu panuje wielkie ożywienie. Handel przeżywa swój szczyt. A ludzie zdają się reagować na modlitwy z minaretów, które normalnie ignorują, jak my dzwony na Anioł Pański. Te modlitwy to dla nich zegar, przypominający im ile jeszcze czasu do zmroku i wieczornej wyżerki. A im bliżej wieczora, tym większy ruch i pośpiech. Każdy wracający z pracy chce jeszcze zdążyć z zakupami, a czasu coraz mniej. Zarazem na ulicach coraz bardziej czuć nastrój podniecenia, oczekiwania. Otwierają się lokanty, ożywiają się restauracje, o godz. 18:15 już wszystkie. są wypełnione. Tu i tam nawet zamówiono dania, czasem nawet kelnerzy podali przystawki. Ale nie je nikt. Wyczekują. Zwykle któryś z meczetów "robi falstart", zapala zielone światło na minarecie i włącza megafony z modlitwą przed innymi. Ale ogół nie reaguje, czeka dalej. Kilkanaście sekund później słychać głuchy huk, to strzela gminna armatka. I na minaretach pozostałych meczetów pojawiają się zielone światła i leci kakofonia poprzesuwanych w fazie modłów. Wtedy zgromadzeni wszędzie rzucają się na jadło, jak sfora zgłodniałych wilków. Zresztą z całą pewnością są nieźle wygłodniali, nawet ci, co nie zachowując postu jedli w południe.

Zamiera życie miejskie. Ulice są wyludnione. Bardziej niż podczas transmisji meczy piłkarskich mistrzostw świata. Zupełne przeciwieństwo do ramadhanu w Bagdadzie.

I jeszcze jedna jaskrawa różnica. O ile w Bagdadzie odmawiano nam napojów, bo to grzech pić, o tyle w Turcji, nikt nam nie miał za złe jedzenia i picia, wręcz przeciwnie. Najbardziej religijni muzułmanie częstowali nas. Według ich poglądów, nie tylko nie mają z tej racji grzechu, ale zasługę i to podwójną. Bo zrobili miłosierny uczynek, a równocześnie sami musieli przezwyciężyć podwójną pokusę.

Jednego ze znajomych, jego szef „orucz”, podczas ramazanu regularnie brał ze sobą na zakupy. Wszystkim dokoła objaśniał, że „on nie jest muslim”, po czym prosił go o kosztowanie różnych serów, sałatek itd. i wyrażenie opinii: dobre, czy nie, warto kupić, czy lepiej nie kupować.

Jak stąd widać, być „orucz” jest pod pewnymi względami dużo trudniejsze, niż być pobożnym chrześcijaninem. W każdym razie, komplikuje to życie codzienne do niemożliwości.

Wielkie święta na koniec ramazanu w Turcji zwą się „szeker bajramy” czyli słodkie święta. Panuje tu zwyczaj obdarowywania się słodyczami. Dzieci i młodzież, zgodnie ze zwyczajem, domagają się słodkiego poczęstunku od znajomych i od obcych. Wyciągają rękę, jak do powitania, a do podanej sobie ręki przyciskają czoło wołając „szeker bajramy”. I trzeba im wręczyć choćby cukierka, a jeśli się nie ma, to pieniążka na cukierki. Nawet i nas, cudzoziemców, nagabywały dzieci i trzeba było się okupywać słodyczami.

Chodziłem po mieście z cukierkami w kieszeni. Nie pomyślałem jednak, by zabrać je ze sobą udając się na inspekcję wierceń. Jeden z personelu inwestora podając mi rękę, znienacka dotknął moją czołem ze słowami „szeker bajramy”. Był to trochę żart, trochę wstęp do informacji o tutejszych obyczajach, ale jakże bym się znalazł dając mu cukierka! Niestety, zostawiłem w biurze.

W Turcji zaobserwowałem jeszcze jedną ciekawostkę, która mi umykała wcześniej. W zasadzie muezini wzywają do modlitwy 5 razy na dobę. Otóż to mi się nie zgadzało, nieraz słyszałem ich 7-krotnie i to w nieregularnych porach. I dopiero tutaj, teraz, dowiedziałem się, że oprócz regularnych wezwań do modlitwy, są jeszcze okolicznościowe. Np. przy okazji pogrzebu, wzywają z minaretów do modlitw w intencji zmarłego.

(C) Kazek Urbańczyk 2006.


Powrót do Szuflady grafomana
Powrót do strony głównej
Powrót na górę strony