Kazek Urbańczyk
Wspomnienia i listy z Holandii

Rozdział poprzedni          Spis treści           Rozdział następny
Powrót do strony głównej
Stopka strony

19. Święta Bożego Narodzenia

Ze wspomnień:

W parafii Św. Józefa będzie polski diakon! Przyjechał do Holandii na studia teologiczne i tu go przydzielono do pomocy. Jest to właściwie dodatkowa racja, dla której zaczynam znów na niedzielne msze przychodzić do Św. Józefa. Do B. Piusa X jestem coraz bardziej nieufny. Zwłaszcza, że z wielu modlitw eucharystycznych, (których teksty znalazłem w modlitewniku), nigdy nie wybierają tych, w których wspomina się papieża. To coś tak, jak ukryta schizma.

Wyciągnąłem wreszcie i Bożenę na polską mszę św. w Alkmaarze. Wygląda, że będzie przychodzić regularnie, bo jest to okazja by nawiązać znajomości i nie siedzieć całymi dniami w domu, nie mając do kogo ust otworzyć. W listopadzie było pierwsze oswojenie, w grudniu zaczęły się już rozmowy i nawiązywanie znajomości. Zbliżające się święta były dodatkową okazją. Gdzie spędzacie święta? Tutaj? A co z wigilią? I wnet zostaliśmy zaproszeni na wigilię do polsko-holenderskiego małżeństwa. Mieszkają niedaleko od Alkmaaru w Bergen. Mają oczywiście domek, pięknie urządzony. Razem z nimi mieszka studiujący syn. Zgodził się pożyczyć mi gitarę, bo ma, a właściwie nie gra, ja zaś z Polski swojej nie wziąłem, uważając, że jest zbyt dziadowska i że może kupię tu nową. Pani domu przestrzega polskich tradycji i potrawy wigilijne były jak należy, nawet jeśli nie wszystkie się udały, także choinka, opłatek i kolędowanie. Jaki jest stosunek męża do tych tradycji trudno orzec, bo niemal się nie odezwał (nie mówi po polsku i mógł się czuć nieswojo).

Przekolędowaliśmy i przegadaliśmy do późna, tak by prosto stamtąd pojechać na pasterkę do Św. Józefa w Alkmaar. Było mglisto i choć gospodarze jechali przed nami, gdzieś zmyliliśmy drogę, ale w porę nawróciliśmy i przed kościołem byliśmy nim się zdążono o nas zaniepokoić. Proboszcz wyraźnie chciał naszą grupkę polską wyróżnić i wprowadziwszy do kościoła, pełnego, jak nie w Holandii, usadził nas w jednej z reprezentacyjnych ław z przodu. Atmosfera niewiele odbiegała od polskiej pasterki, tyle że tu kościół nie był tak nabity, jak w Polsce. Tu dokłada się starań, by każdy miał miejsce siedzące.

Pierwsze święto spędziliśmy odsypiając i wypoczywając w domu. Paskudna pogoda nie zachęcała do wysuwania nosa z domu i stwarzała ogólnie markotny nastrój.

Za to w drugie święto znów spotkaliśmy się u Św. Józefa, gdzie odprawiono polską mszę, po której Polacy z Północnej Holandii łamali się opłatkiem. Było towarzystwo wyjątkowo liczne, ale niezbyt zżyte ze sobą i traktujące się dość nieufnie.

Kolędując z pożyczoną gitarą miałem zapewnione powodzenie. I po cichu mnie ostrzegano: uważać - tamci młodzi ludzie, tacy sympatyczni z wyglądu, to na pewno agenci komuny. Przyjechali po stanie wojennym tak normalnie, jakby nigdy nic. Wtedy paszporty dawano albo "ekstremie", której chciano się z kraju pozbyć, albo wysyłanym agentom. Chyba ktoś powtórzył te szepty owym młodym, bo już się więcej nie pokazali. Żona była oburzona. Jej zdaniem owi młodzi wcale nie musieli być agentami, a nawet jeśli, to takie szepty za plecami są czymś obrzydliwym. Szczególnie przykre było, że brała w tym udział pani L.K., która nas gościła w wigilię i nie wypadało zwracać jej uwagi. Pani L.K. zresztą grała pierwsze skrzypce w kościelnych spotkaniach Alkmaarskich. Troszczyła się o ciasta do przekąszenia przy kawie, współorganizowała niemal wszystko. Nowo przybyłemu diakonowi zaczęła omal matkować.

Ale mamy też parę innych zaproszeń na śpiewanie kolęd. I tak stopniowo zaczyna się poznawanie ludzi. Zaprzyjaźniamy się z panią R.D., później z T.L. Są to polsko-holenderskie małżeństwa, ale potem zaczniemy poznawać i ich znajomych. Niestety już czasu wiele nie ma. Jeszcze tylko trzy miesiące i powrót do Polski.

Góra strony

Rozdział poprzedni          Spis treści           Rozdział następny
Powrót do strony głównej