Kazek Urbańczyk
Wspomnienia i listy z Holandii

Rozdział poprzedni          Spis treści           Rozdział następny
Powrót do strony głównej
Stopka strony

14. Polska pielgrzymka do Heiloo

Z listów:

c.d. 8 października 1986

Dla kontrastu - poprzedniego dnia była ogólnoholenderska pielgrzymka Polaków do sanktuarium maryjnego pod Heiloo. Jest to parę kilometrów od Alkmaaru, więc i ja tam byłem. Oficjalną nazwę ma Ons' Lieve Vrouw ter Nood, co znaczy Nasza Kochana Pani dla Potrzebujących, ale Polacy wolą określenie Pocieszycielka Strapionych.

Nie jest tam łatwo trafić, jeśli się nie ma planu lub mapy. Miałem dość dokładną mapę, chcąc jednak uniknąć błądzenia i kluczenia autem po małych półwiejskich uliczkach próbowałem spytać o drogę. O dziwo, Holendrzy, zwykle uczynni, tym razem okazali się raczej powściągliwi i zdawali się nie rozumieć o co idzie. Szczególnie młodzi. Ale pewien starszy pan, choć słabiej znający angielski - pojął i uznając bezcelowość dalszych dyskusji i upewniwszy się, że nie chodzi o żaden inny kościół, tylko o ten - zaoferował się, że na rowerze podjedzie i pokaże po prostu, w których miejscach należy zbaczać w boczne uliczki. Aż mi się zrobiło głupio - pewnie lepiej było nie pytać tylko uważniej przestudiować mapę. Ale teraz za późno. Czy to zresztą w końcu ważne? Pojechałem za rowerem i trafiłem. Parę innych osób, które przyjechały pociągiem miało większe trudności, na szczęście rozpoznały innych rodaków jadących w tym samym celu.

W kaplicy, w tradycyjnym stylu z lat pięćdziesiątych, z tradycyjnymi ławami kościelnymi, z freskami na ścianach (sceny Maryjne), za ołtarzem, pod baldachimem, króluje niewielka figurka Matki Boskiej z dzieciątkiem. Osób kilkadziesiąt. Ktoś z parafii w Amsterdamie rozdaje polskie śpiewniki kościelne. Msza jest o Matce Boskiej Różańcowej. Jak w Polsce. Kazanie oparte na rozważaniach prymasa Wyszyńskiego. Oraz o historii kaplicy.

Pierwsze wzmianki są z X wieku o istniejącej kapliczce, być może założonej jeszcze w VIII wieku. Może coś tu mieli do czynienia Wikingowie, gdyż była tu ich osada, o nazwie podobnej do naszej wyspy Uznam. Później powstał tu kościół z cudowną figurą, który przetrwał aż do XVI wieku, kiedy wybuchły wojny religijne. Protestanccy obrońcy Alkmaaru (nieudane oblężenie hiszpańskie w 1573 roku - właśnie 8 października jest kulminacyjny moment dorocznych obchodów) - stosowali taktykę spalonej ziemi i bez skrupułów, wycofując się do Alkmaaru, spalili kaplicę.

Protestantyzm niderlandzki odniósł wielkie zwycięstwo. Ale, dziwnym trafem, cieszył się uznaniem kupców, żeglarzy, młynarzy i w ogóle mieszczaństwa. Ciemni rolnicy i pasterze z uporem trwali przy katolicyźmie. Wzdłuż brzegów Północnej Holandii (prowincja) przetrwał pas wiosek katolickich. Ich ludność organizowała w Heiloo nabożeństwa maryjne w ruinach dawnego kościoła i co jakiś czas zdarzały się tu cuda i objawienia.

Gdy w XIX wieku przyszedł pomór bydła, koło ruin wytrysnęło źródło, o leczniczych własnościach. Ponoć jego woda skutecznie leczyła bydło. Takiego zabobonu było już za wiele dla oświeconych rajców Alkmaaru, którzy zainterweniowali ostatecznie i gruzy rozebrali, źródło zasypali, teren zaorali, by żaden ślad nie został. Taka metoda szerzenia oświaty i walki z ciemnotą niezbyt jednak trafiała do wieśniaków, nadal zbierających się na nabożeństwa w dawnym miejscu. I czegoż nie dokaże wytrwałość. Napór protestantyzmu zelżał (dziś zresztą katolików w Holandii jest więcej niż wszystkich protestantów do kupy). Zbudowano nową kaplicę, zrekonstruowano (?) cudowną figurę, a po ostatniej wojnie zorganizowano cały kompleks. Odnaleziono resztki dawnych fundamentów, odkopano źródło, powstał park, ze stacjami drogi krzyżowej, osiadły Małe Siostry od Jezusa.

Po godzinnej mszy świętej, ksiądz daje nam wolną godzinę. Możemy się przejść po otoczeniu, możemy pomedytować, a jak ktoś nie chce - może ze znajomymi lub nieznajomymi porozmawiać towarzysko.

Część wychodzi, część zostaje na modlitwie. Po chwili modlitwy i ja wychodzę za zewnątrz, skuszony piękną pogodą . Słonecznie i nadzwyczaj ciepło, jak na tę porę roku w Holandii. Złota jesień, i to dopiero w początku. Wiele drzew ma liście nawet nie zażółcone na brzegach. Przed kaplicą coś jakby mały dziedzińczyk, dookoła stacje drogi krzyżowej, ale pod zadaszeniem. Tak, tu na ogół bywa inna pogoda, deszcze dominują. W pośrodku dziedzińczyka studzienka z wodą. Czy to cudowne źródło? Zapewne nie, bo później, opodal w alejce widzę prawdziwe źródło, po bokach tylko ocembrowane. Alejka doprowadza mnie pod kościół, z którego istnienia nie zdawałem sobie sprawy. Znacznie większy od kaplicy, także w stylu tradycyjnym, ale w wystroju nieco surowszy. Co niezwykłe na Holandię, kościół jest otwarty. Można wejść i się pomodlić. Ruszam dalej parkiem, wzdłuż stacji kolejnej drogi krzyżowej, rozproszonej po parku, ale zdając sobie sprawę z jego rozmiarów, myślę, że ciekawiej będzie obejść dookoła park od zewnątrz . Ciągnie się prawie po przeciwległą szosę, gdzie widzę nawet drogowskazy kierujące na kaplicę i parking. Z przeciwległego krańca parku jest klasztor Małych Sióstr, całkiem spory, z kolejną kaplicą.

Zaraz dalej widzę lokalne centrum ogrodnicze - wszystko, jak zapewniają tablice reklamowe, tu się dostanie. Meble ogrodowe, altany, nawet firanki, wazy, nie mówiąc o narzędziach, nasionach, sadzonkach czy wreszcie ziemi ogrodowej i środkach ochrony roślin.

Wracam na drogę krzyżową w parku i potem do kaplicy.

Na parę minut zaglądam na parking, gdzie grupka osób rozmawia z księdzem. Opowiadają jak dojechali, a także pytają o fotografie z jakiejś ubiegłej okazji. Ale już niedługo pora różańca i wszystko wraca ku kaplicy.

Tajemnice chwalebne z rozważaniami, pieśniami, rozszerzoną litanią zajęły prawie całą kolejną godzinę. Twardą szkołę dostały przybyłe z rodzicami dzieci. Pod koniec różańca zaczęły się wiercić, później niektóre biegać, a gdy zaczęła się litania, najmłodsze parolatki poczęły się drzeć. Na nic się zdała taktyka rodziców niedostrzegania, kiedy dzieci chciały by dostrzec i zająć się nimi. Holendrzy w czasie mszy organizują dla młodszych dzieci jakąś opiekę w bocznej salce i zwykle koło ewangelii robi się przerwę, by dzieci mogły wyjść. Tu wypadło im znieść pełny ładunek pobożności, jakiego spragnieni byli rodzice.

Gdy kaplicę opuszczam - już ciemno. Jeszcze parę osób się umawia na jakieś spotkanie, jeszcze ktoś szuka podwiezienia autem. Żegnam się z księdzem. Jutrzejszą niedzielę będę wypoczywał. On będzie odprawiał trzy msze święte w kilku oddalonych miastach. Dla Polaków. W Holandii pracuje trzech polskich księży. Jemu przypadła Południowa i Północna Holandia (prowincje). Czyli od Rotterdamu po Den Helder. Zapewne zobaczymy się znów, gdy za dwa tygodnie będzie ze mszą święta w Alkmaarze. W odróżnieniu od księży holenderskich - on jest zagoniony.

Góra strony

Rozdział poprzedni          Spis treści           Rozdział następny
Powrót do strony głównej