Kazek Urbańczyk
Wspomnienia i listy z Holandii

Rozdział poprzedni          Spis treści           Rozdział następny
Powrót do strony głównej
Stopka strony

11. Polska msza

Ze wspomnień:

Wybieram się jeszcze raz do Św. Józefa, na niedzielną mszę świętą. Chcę się przy okazji rozejrzeć tam, bo polska msza święta ma być zdaje się w jakiejś kaplicy. Warto to wcześniej wiedzieć, by potem nie błądzić i nie spóźnić się. Msza święta w tym kościele odprawiana jest tradycyjnie, nieomal jak w Polsce. Wydaje się jakby blada, po mszach u B. Piusa X. Ale czy atmosfera skupienia tu nie lepsza?

Gdy po mszy wychodzę z kościoła, zostaję zagadnięty przez miejscowych. Jak przystało na Holendrów, ani w ząb po angielsku. Ja jednak już zdążyłem się z językiem co nieco osłuchać, potrafię wyłapywać słowa pokrewne słowom znanym z innych języków, mimo różnej wymowy czy pisowni i to czasem pozwala mi domyśleć się, o czym jest mowa. Nauczyłem się też paru zwrotów z rozmówek. Rozumiem, że pytają skąd jestem i na jak długo, więc usiłuję wytłumaczyć. Na wieść, że jestem z Polski ożywiają się i jeszcze aktywniej coś tłumaczą. No tak, oczywiście chodzi o to, że przyjeżdża tu ksiądz polski i odprawia mszę po polsku. Dziękuję im i wyjaśniam, że to już wiem. Pełni serdecznych uśmiechów żegnamy się. Przy okazji myślę, że u B. Piusa X pies z kulawą nogą nie zwrócił na mnie uwagi...

Msza w niedzielę wieczór okazała się być rzeczywiście nie w kościele, a w kaplicy, poza kościołem, w obrębie budynku parafialnego, mającego zresztą połączenie z kościołem. Nie miałem najmniejszych trudności z trafieniem. Po pierwsze, przed parafią trafiłem na ludzi mówiących po polsku jak wysiadali z auta. Wystarczyłoby patrzeć, gdzie się udają. Po drugie w drzwiach parafii stał proboszcz i wskazywał dalej drogę.

Trudno mi opisać specyficzną atmosferę tej polskiej mszy. Ksiądz Lewandowski okazał się człowiekiem otwartym, mądrym i sympatycznym. Na własny koszt wydaje dla Polaków w Holandii religijne pisemko.

Na mszy różni emigranci, mieszane małżeństwa i paru sezonowych przybyszów z Polski. Są nie tylko z Alkmaaru, lecz z całej prowincji Północnej Holandii, a nawet z dalsza niektórzy. Do komunii św. przystępują nieliczni. Jak nie w Holandii, jak w kraju.

Po mszy spotkanie towarzyskie przy automatach z kawą. Ale nie w kaplicy, czy kościele, lecz w pomieszczeniach parafialnych. Opowiadam skąd się tu wziąłem i co robię i obserwuję, kto gra tu pierwsze skrzypce. Ale na bliższe znajomości jeszcze za wcześnie. Zresztą będę tu jeszcze tak długo, nie ma pośpiechu...

Góra strony

Rozdział poprzedni          Spis treści           Rozdział następny
Powrót do strony głównej